Ostatnio, po dłuższej przerwie nielotnej, przyjechalem do swojego aeroklubu zrobić KTP, czy jak teraz to się nazywa KUP (kto wymyśla te nazwy?...). Kiedy zobaczyłem kto jest teraz tam instruktorem oraz w jaki sposób prowadzi odprawę, zrezygnowałem. Kilka dni później zrobiłem lot sprawdzający w innym aeroklubie z instruktorem, którego szanuję, z pilotem z ogromnym doświadczeniem, oraz z poważnym stosunkiem do latania. Nie chodzi tylko o liczbę godzin, które delikwent wylatał przed zrobieniem uprawnień instruktorskich, ale o swój stosunek do doświadczenia wynikającego z tej liczby godzin. Obszar doświadczenia pomiędzy stoma a pięciuset godzinami nalotu nazywany bywa najbardziej niebezpiecznym dla pilota, bo jakieś doświadczenie już jest, ale... Jeśli do tego dodamy pychę, to mamy instruktora niebezpiecznego i uczącego lekceważącego stosunku do latania. Jeśli kilkusetgodzinne doświadczenie jednak złożone jest z pokorą do żywiołu, to możemy mieć naprawdę dobrego, nie zmęczonego rutyną instruktora. Ale bez wątpienia instruktor bez pokory i ze stoma godzinami nalotu, to niebezpieczny oksymoron. Czy predyspozycje psychologiczne są sprawdzane podczas zdobywania uprawnień instruktorskich? Tak naprawdę sprawdzane? Sam nie jestem instruktorem i nie chcę być. Mam jedna zasadę w życiu, która sprawdza się również w wyborze instruktorów. Latam tylko z tymi, którym ufam. To mój wybór i niczyj inny. Niestety ludzie zaczynający dopiero latanie mają słabszy ogląd i z ufnością odnoszą się do instruktorów, bo ci reprezentują Aeroklub i są kluczem do przyszłego samodzielnego latania. Więc młodym pilotom szczęcia życzę, a kandydatom na instruktorów życzę krytycznego patrzenia na swoje osiągnięcia i kolekcjonowanie błędów, które uczą, po to byście byli lepszymi nauczycielami. Bezpiecznego latania!
Krzysiek.