Felieton gościa który przyciąga przed ekrany sporą rzeszę widzów. Kolejny dla mnie dowód, że prawdopodobnie nie zainteresujemy szybownictwem zwykłych ludzi bo w naszym sporcie nie ma tego czego oni potrzebują...
Ostatnio widziałem Sebastiana w TV mówiącego, że ma problemy, kurcze, było to nawet na głównej stronie onetu, nawet dzwonili i do mnie żebym opowiedział o trudnej sytuacji w polskim szybownictwie. Pani która do mnie dzwoniła i umówiła mnie już następnego dnia (!) z ekipą TV z Gdańska mówiła żebyśmy dawali znać jak coś ciekawego się dzieje.
Powiedziałem jej, że właśnie się kończą MŚ Juniorów w Lesznie, ona na to że nie wie czy ekipa z Poznania jest wolna i że jak to sprawdzi to zadzwoni. Nie zadzwoniła... Wniosek z tego jest taki, że jedyne czym możemy ich zainteresować to wypadkami lub wewnętrzną wojenką...
Miłego czytania:
Świat według Clarksona, część 3
Narciarz do góry nogami - to właśnie chcemy oglądać w TV
Po zakończeniu emisji Pastora na obcasach, krajowa komedia kontynuuje swój spiralny spadek; w dodatku teraz, by powiększyć ten i tak nabrzmiały już problem, wysterylizowano najśmieszniejszy program, jaki pokazywała kiedykolwiek brytyjska telewizja Narciarską niedziele.
Bardzo lubię jazdę na nartach. A tym, co lubię w niej najbardziej, jest rozsiąść się w fotelu i oglądać, jak inni robią to za mnie.
Narciarska niedziela była punktem kulminacyjnym mojego telewizyjnego tygodnia. Dawnymi czasy w loży komentatorów zasiadał David Yine1 i rozwodził się nad talentem sportowym jakiegoś ogorzałego młodzieńca z Norwegii.
Pozostawało tylko zachwycać się, z jaką łatwością jeżdżą narciarze i jak ich ciasne kostiumy obnażają skurcz każdego mięśnia oraz - jak twierdzi moja żona - fakt, czy są obrzezani, czy nie.
Bądźmy jednak szczerzy, wszyscy tak naprawdę czekaliśmy na wywrotki.
Słodki Jezu... Wywrotki... To najlepszy z wypadków, jaki może przydarzyć się człowiekowi, nie powodując jego eksplozji. Wywrotki można było oglądać godzinami, podziwiając jak splątane z siłą woli ciało, odbijając się od nierówności, sunie w dół po stoku aż do momentu, w którym rozbija się o tłum, w technikolorowej feerii radości, Gore-Texu i śniegu.
Jeszcze lepsze było to, że po tym jak personel paramedyczny pozbierał już wszystkie kończyny i spłukał z nartostrady większość pozostawionej na niej krwi, mogłeś zobaczyć to jeszcze raz, tyle że w zwolnionym, perwersyjnie szczegółowym tempie. W dodatku temu wszystkiemu towarzyszył całkowicie pozbawiony humoru komentarz Davida Vine'a, co w pewien sposób podkreślało jeszcze komizm sytuacji.
Z tego samego powodu oglądamy wybory Konia Roku. Nie dlatego, że chcemy zobaczyć, jak koń o nazwie Sanyo Musie Centrę zalicza rundę bez punktów karnych; przeciwnie, liczymy, że wpadnie na przeszkodę i przerzuci nad nią Harveya Smitha2, przy akompaniamencie rozsadzającego bębenki trzasku drewna i kości.
Bernie Ecclestone3 myśli pewnie, że oglądamy wyścigi Formuły 1, bo chcemy oglądać Michaela Schumachera, który w iście mistrzowski sposób kontroluje swój rozpędzony bolid. Wcale nie. Jeśli Ecclestonowi zależy na przywróceniu naprawdę wysokiej oglądalności, musi postarać się o to, by podczas każdego wyścigu rozbijał się jakiś brazylijski playboy z ulizaną fryzurą.
Jednak najlepsze pod tym względem jest właśnie narciarstwo - zawodnicy poruszają się z zawrotnymi prędkościami, a przed siłami natury chroni ich kombinezon niewiele trwalszy od wielkiego Durexa. Widać było nawet, jak urywają się im ręce.
Pół godziny Narciarskiej niedzieli zapewniało więcej niepohamowanego śmiechu, niż milion wrzeszczących niemowlaków w nadmuchiwanych basenach w programie Śmiechu warte. Dziś jednak Narciarską niedzielę prowadzą dwaj tłustowłosi kolesie, którzy, jak podejrzewam, mogą być snowboardzistami.
Snowboard, na tyle, na ile potrafię go ocenić, jest sportem, w którym zakładasz ubrania z kolekcji „Obszerna Pani" Dawn French4, a potem do oporu faszerujesz się marihuaną. Zwycięzcą zostaje ten, kto najdłużej utrzyma jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. To nie jest dobra telewizja.
Podczas zeszłotygodniowego wydania Narciarskiej niedzieli zostaliśmy uraczeni budującym spektaklem, w którym jakiś amerykański młodzieniec, zanim ruszył z miejsca, spędził wieki wkładając do uszu słuchawki od iPoda i wybierając odpowiednią ścieżkę. Zrobił mi jednak wielką przyjemność, bo praktycznie od razu się wywrócił.
Najdziwniejsze było to, że komentatorzy najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, że dyscyplina sportu, w której korzysta się z iPodów, tak naprawdę nie zapewnia żadnych emocji. Zamiast zatem stwierdzić, że ów zawodnik to po prostu kretyn, połączyli się z jednym z prezenterów, który mówił coś do nas, zjeżdżając tyłem na nartach przez las.
Nie mogę wam napisać, o co mu chodziło, ponieważ jak każdy z widzów tego programu, klęczałem i modliłem się do Boga, by wpadł tyłem w drzewo. Bardziej niż na życiu w zdrowiu i pomyślności zależało mi na tym, bym mógł zobaczyć jak kończy transmisję ze złamaną jodłą wystającą mu z tyłka.
Na tym polega istota jazdy na nartach. Nie wyjeżdżamy w Alpy tylko dlatego, że lubimy górskie widoki, albo że chcemy doskonalić naszą technikę skręcania. Jeździmy, bo wiemy, że jest tam ślisko i że mamy spore szanse zobaczyć czyjąś wywrotkę.
Jak sądzicie, dlaczego serwis YouTube jest tak popularny? Z powodu prezentowanej tam ironii? A może dzięki subtelnemu uciekaniu się do hiperboli w sytuacjach, które podnoszą na duchu, ale zarazem przebija z nich tragizm? Nie. Chodzi tu o niewybredny humor: o miliony miliardów klipów z ludźmi, którzy spadają ze swoich rowerów i drugie tyle z ludźmi, którzy stają w płomieniach.
Oba seriale komediowe Biuro i Alan Partridge powstały na podstawie genialnego scenariusza. Mój szacunek dla Gervaisa i Coogana jest w związku z tym bezgraniczny. Ale czy śmialiście się oglądając Dave'a Brenta5? Wątpię. A na pewno nie w tym stopniu, co oglądając, jak ktoś wychodzi na frajera w teleturnieju Grasz czy nie grasz, albo jak ktoś wywija orła na bruku w centrum miasta i ląduje na ziemi, rozpłaszczając sobie fizjonomię.
Właśnie o tym zapomniał zespół Narciarskiej niedzieli. Pokazali, jak obszerne powinny być nasze narciarskie spodnie i jak względem rękawa kurtki mają układać się rękawice. A ja przez cały czas myślałem: „Na litość boską! Pokażcie mi wreszcie jakiegoś wywracającego się Norwega!".
Zamiast tego serwują nam cały blok poświęcony snowboardingowi, a to nie to samo. Nie ma nic nadzwyczajnego w chwiejnych ruchach jakiegoś naćpanego Fina, bo przecież tak zachowują się ludzie, którzy wypalili skręta z marihuaną. Moja żona nie lubi z kolei ich obszernych strojów, bo, jak twierdzi, nie widać spod nich ich interesów.
Całą istotą Narciarskiej niedzieli jest zaprezentowanie groteskowej sztuki jeżdżenia na nartach w jakiś w miarę sensowny sposób. To połączenie rozsądku z czystym szaleństwem, które faktycznie działa. Ktoś, kto się wywraca - genialne! Ktoś, kto się wywraca, a potem udaje, że tak naprawdę to właśnie o to mu chodziło - absolutny szczyt komizmu!
1 David Yine (1935-2009) - znany brytyjski komentator sportowy
2 Harvey Smith - brytyjski dżokej, były mistrz w skokach przez przeszkody
3 Bernard Ecclestone - szef Formuły 1.
4 Dawn French - brytyjska „puszysta" aktorka komediowa.