FLARM i zawody.
Panowie, żadna elektronika nie zastąpi wzroku i rozumu. Nie latałem z FLARmem, ale już widzę jego kilka wad - powolność. W zawodach gdy lata kilkadziesiąt szybowców również natłok potencjalnych alarmów, prowadzacy do czegoś co znają już po kilku katastrofach w lotnictwie komunikacynym - zbyt dużo alarmowych bodźców powoduje "stępienie" ich odbioru albo wręcz skłania do takiego ustawienia systemu by przestał "biadolić". Do tego dochodzi psychologiczne oddziaływanie - "mam flarm, jestem bezpieczny". Niby każdy zna jego ograniczenia ale to tylko technika która może zawieść czy się nie sprawdzić. Na zawodach gdy jest rywalizacja, stress oraz cała masa innej elektroniki podświadomie większość a niektórzy może i całą odpowiedzialność za bezpieczeństwo składają na FLARM bo przecież ostrzeże, a sami koncentrują się na tym co najważniejsze czyli wario itp . i jak sami mówicie "przechodzą na IFR" a to już prosta droga do tragedii. Z punktu widzenia psychologii FLARM w zasadzie powinno się stosować tylko na trasie. W kominie gdzie lata kilkadziesiąt szybowców muszą wystarczyć oczy.
Zwolennikom rozbudowywania check list itp. warto przypomnieć kilka katastrof gdzie np. w czasie pożaru samolotu. załoga wykonujaca check listę dla pożaru na pokładzie przewidzianą na PÓŁ GODZINY (!!!), zrobiła i tak w pośpiechu 1/3 jej w 5 minut, tymczasem samolot się na tyle spalił iż spadli. Ale byli w zgodzie z procedurami. Gdyby zajęli się lądowaniem "na łeb na szyję" mieliby szansę wyjść z tego cało i nie zginęłoby ponad sto osób. Oczywiście wtedy załoga "beknęłaby" za złamanie procedur. Złośliwie dodam że nikt nie stworzył procedury na smażenie się ludzi by uzupełnić proceduralną całość i wszystko w nie upchnąć.
Procedury są dobre do pewnego stopnia komplikacji, potem stają się ciężarem, podobnie jak zbyt duża ilość elektroniki w kokpicie do ogarnięcia. Latając, należy przede wszystkim latać z głową i być te kilka minut przed szybowcem a chcąc brać udział w zawodach chyba nie ma innego wyjścia jak nauczyć się dobrej obserwacji otoczenia i trzymac się podstawowych zasad takich jak reguły krążenia, latanie z separacją od podstawy a nie w niej itd.
Gdy rozum spi, żadne procedury ani elektronika nie zapobiegną tragedii bo jest ona zorientowana na założenia - wymyślono ją dla konkretnego celu i oferuje wsparcie w ramach funkcji przewidzianych przez projektanta. Tymczasem życie potrafi stworzyć bogatsze warianty i wtedy żadna elekronika inteligentnie nie zmieni swojej funkcjonalności. Od tego jest pilot.
Nawiasem mówiąc, nasz mistrz Sebastian też się nie popisał na załączonym klipie z testów wyciągarki - wyczep za pojedyńczym pociągnięciem a powinno się powtórzyć przynajmniej raz
Szkolenie, szkoleniem a życie życiem, w efekcie to co zwykle się udaje sprawia problem gdy nagle rzeczy idą swoim torem a innym niż zazwyczaj. Oczywiście nie piętnujmy Sebastiana, to tylko przykład a akurat się trafił choć wyjątkowo "udany", pokazując że dosłownie każdy popełnia drobne błędy i to sobie musimy jasno powiedzieć "WSZYSCY POPEŁNIAMY BŁĘDY" i nieważne jak dobrzy byśmy nie byli zawsze jakieś się zdarzą, więc sztuką jest tak działać by popełniać ich jak najmniej i by ich potencjalne skutki były jak najmniejsze a to oznacza świadomość ew. działań na wypadek kumulucji łańcucha niekorzystnych zdarzeń prowadzących do katastrof.
Świadomość własnych błędów i umiejętność przyznania się do nich musi być podkreślana, podobnie jak unikanie "opierdzielania" bo to prowadzi do ukrywania potencjalnie niebezpiecznych zdarzeń. Ze swojego przykładu podam dwa niestety niezbyt pozytywne przykłady że UCZCIWOŚĆ A NASZYM LOTNICZYM ŚRODOWISKU NIE POPŁACA A TO BARDZO SMUTNE :
1. aeroklub, widzę jakieś nadłamanie na owiewce na jednym z szybowców stojących w hangarze, dodam że ani nie latałem na nim ani nic przy nim nie robiłem. Idę do mechanika i zgłaszam że jest i warto to zrobić zanim odpadnie komuś w locie i będzie problem a teraz da się to jeszcze naprawić. Jaki efekt ? "Na pewno sam uszkodziłeś itd.". Niby pół żartem, pół serio ale potem wszyscy równie pół żartem pół serio gadają że uszkodziłem i jakieś tam przytyki oczywiście potem. Robi się opinia "o tym co jakąś tam szkodę zrobił". No cóż. Po tym zdarzeniu nie miałem ochoty więcej zgłaszać żadnej szkody jeśli nie dotyczyła sprzętu na którym bym nie latał akurat. Z jednej strony nie miałem potrzeby - jakoś nie zdarzyło mi się nic uszkodzić do tej pory a i zapobiegliwie nie oglądam innych szybowców niż ten co mnie interesuje. Z drugiej strony, co by nie było, nie pozwoliłbym sobie na ukrycie uszkodzenia które mogołby spowodować czyjąś śmierć czy choćby ryzyko takiej, ale nie mam też zamiaru dawać się robić na tego co to sprzęt psuje i to niezasłużenie.
2. Żar. Do lotu wziąłem pirata. Szybowiec przejrzany w typowym zakresie, blokada zamka też - działa jak powinna. Dźwignia odrzucenia w prawidłowym położeniu. Tuż przed startem zamykam kabinę i ..... łapie w pośpiechu odjeżdżającą owiewkę aby nie spadła na ziemię !
Owiewka jest dość ciężka więc przy delikatnym zamykaniu nie wysuwała się z zawiasów, przy nieco mocniejszym pchnięciu dźwigni ryglowania do przodu jednak wysunęła się z tuleji choć oczywiście nie powinna z powodu blokady. Co ciekawe z jednej strony przytrzymuję ją nadal linka ogranicznika a nie powinna gdyby została odblokowana - przecież zwalnia ją dźwignia odrzucenia ! A dźwignie nadal w pozycji zaryglowanej - tez ewenement.
Zamęt, owiewka nie daje się zablokować. Odłożenie startu itd. Co się okazało ?
Ktoś prawdopodobnie niedawno zwolnił dźwignię odrzucenia i bezrozumnie usiłował wepchnąć na siłę blokujacy niemal milimetrowy drut tak że go wygiął, co i tak zapewne samą linką zrobić się nie dało ze względu na jej elastyczność, więc już nie trafiał w odpowiednie otwory przechodząc obok i owiewka realnie był zwolniona mimo prawidłowego położenia dźwigni. Dodam że chodzi o drut który jednocześnie przytrzymuję linkę ograniczającą otwarcie owiewki a było jej ucho upchnięte "ad hoc" na drucie tak że wyglądało jak powinno (da się zrobić jeśli drut blokujący zamiast w ucho przejdzie za nim) co świadczy o tym że ktoś to zrobił z pełną premedytacją zakładając to tak aby trzymało się "kupy". Wygięty drut jednak "sprężynował" i cofał linkę a ta na swojej przecież elastycznej długości była w stanie się wysunąć mimo nieporuszenia dźwigni.
Drut dało się wyprostować dopiero kombinerkami i prawidłowo wszystko założyć, ale oczywiście znów gadki o tym ze pewnie sam zwolniłem itd. co było o tyle głupie i naiwne że nie poleciałbym szybowcem ze zwolnioną owiewką, która w powietrze z dużą pewnością by spadła. Gdybym sam zwolnił odrzucanie, poszedłbym do mechanika i założył blokadę, niż siłował się z drutem aby go wygiąć i byle jak poskładać całość ryzykując odpadnięcie owiewki, upychając zaczep linki w uchu aby za nim złapał ją wygięty drut itd. Było to bardziej skomplikowane niż właściwe założenie. Rozum jednak nie zawsze oponentom pracuje w takich momentach i logiczność faktów raczej nie trafia, a ja też z siebie "wała" nie pozwalam robić.
Warto też dodać że ten kto założył to byle jak, spowodował że linka blokady nadal trzymała owiewkę i mogłoby być zdecydowanie groźnie w przypadku konieczności skoku - jakoś nie bardzo mogę sobie wyobrazić wyskok z kabiny gdy owiewka wisząca na krótkiej przecież lince szaleje tuż obok - mógłbym nie mieć szansy zastanowić się nad tym że dźwignia odrzucenia jest z pozycji zablokowanej gdy szalejąca na lince owiewka trzaskałaby po kadłubie albo i po mnie. Potencjalnie mogłby skończyć się groźnie. Pytanie jak niskie trzeba mieć IQ by przygotować komuś taką niespodziankę ?
Czy zrobił to ktoś aż tak głupi i niedbający o bezpieczeństwo tego kto po nim będzie latał na szybowcu i potencjalnie tych na ziemi którzy mogliby zginąć uderzeni owiewką ? Czy może tak mało asertywny że obawy przed posądzaniem o "psucie" sprzętu, po kilku takich przykładach sprawiedliwego czy nie "posądzania" o psucie sprzętu, podobne jak opisałem biorą już nad nim górę nad rozsądkiem i troską o życie kolejnego kolegi który wsiądzie do szybowca po nim ?
To przykłady które pokazują że mamy wiele do zrobienia jeśli chodzi o rozmowy o problemach i ew. błędach, a tym więcej mają Ci do zrobienia którzy siedzą w środowisku latami ponieważ są przesiąknięci określonym stylem a jest to styl niestety negatywny w tym kontekście. Jeśli takie usterki jak wyżej zdarzą się komuś kto z kimś odpowiednim pije po lotach, wiadomo że będzie pikuś i nikt mu gadał nie będzie i ostatecznie będzie jak po katastrofie Marka Szufy, cytuję - że nikt nie odważył się koledze powiedzieć że może nieco za bardzo ryzykuje aż było za późno. Tymczasem osobie która czasem wpadnie gdzieś do klubu itp. będzie się "jeździć" po głowie i albo się ją wkurzy bo wiedząc że to bezpodstawne nie będzie sobie na to pozwalała, ale Ci mniej asertywni "skulą ogon"a następnym razem będzie cicho sza i ktoś kolejny dowie się o odjeżdżającej owiewce czy źle działających sterach, albo tym że przesadza w locie jak będzie za późno.
TO SĄ POWĄŻNE SYMPTOMY świadczące o tym co tutaj niektórzy zauwazyli, że "kultura" tzw. "opierdzielania" jest dominująca i ma bezpośredni wpływ na zachowanie pilotów a nawet na bezpieczeństwo.
Niby w bieżącym sezonie mowa o jakichś "tajnych skrzynkach" gdzie można anonimowo zgłaszać problemy ze sprzętem i zdaje się nie tylko itd. ale to nie zastąpi szczerej i otwartej rozmowy gdy coś było albo jest nie tak, a także odpowiedniego podejścia i przylepiania komuś niezasłużonej łatki, omawiania problemów i dyscyplinowania takich którzy łamią podstawowe zasady. Dyscyplinowania odgórnie i bez negatywnych emocji, ale stanowczego bez względu na osobiste relacji bo w razie czego instruktor w klubie zabije tak samo jak dość "świeży" kolega.